środa, 13 maja 2009

Minął pierwszy miesiąc ścigania

... więc podzielę się trochę wrażeniami. Ostatni wyścig, na którym jechałem to były Grody Piastowskie. Mogę powiedzieć śmiało, że na tym wyścigu było niezłe ściganie i dużo się działo.
Zaczynał się tradycyjnie od kryterium w Legnicy, na którym długo nie pojeździłem z powodu defektu roweru, a tak precyzyjnie to po trzeciej rundzie na odcinku brukowym poluźnił mi się ster, więc musiałem zjechać do boksu, ale niestety tam sędzia nie uznał mi tego jako defekt i nie pozwolił na dalsza jazdę. Oczywiście powiedziałem sędziemu co o jego decyzji myślę, ale na szczęście na frankach szwajcarskich się nie skończyło :).

Na drugi dzień mieliśmy etap liczący 170 km z podjazdami takimi jak Kapela i dwukrotnie Podgórki. Na tym odcinku nie byłem jakiś rewelacyjny, ale też nie byłem słaby, po przejechaniu Kapeli, w grupie można było się domyśleć, że Podgórki będą tym kluczowym podjazdem i tak się stało. Za pierwszym razem jak pod tą górę wjeżdżaliśmy poszła niezła selekcja, odjechała kilkunastoosobowa grupa, która już dojechała do mety i jak później się okazało rozgrywała między sobą klasyfikację generalną. Niestety mnie pech nie ominął i w decydującym momencie, czyli, dosłownie 100 metrów przed Podgórkami złapałem gumę, która mnie wykluczyła z dalszej walki o dobrą lokatę. Na szczęście pozostała część drużyny stanęła na wysokości zadania. Witek przyjechał w ucieczce zajmując 4 miejsce, a niedługo po nim Moraj i Junior (Taciak). No a reszta zespołu Cichy (Cieślik), Mrozek, Wojtas (Dybel) i ja kontrolowaliśmy grupę :) Moim zdaniem najciekawszym i najbardziej walecznym etapem był etap następny, gdzie mieliśmy do pokonania siedem górek, a w tym trzy pierwszej kategorii. Od samego startu były liczne ataki, ale dopiero po 4o km uformowała się czternastoosobowa ucieczka, w której mieliśmy Juniora i Wojtasa, więc jechaliśmy w grupie spokojnie. Takie też było tempo do Przełęczy Jugowskiej, na którą wjeżdżaliśmy drugi raz. Tam dobrą robotę wykonała ekipa P. Sinkewitza Whirlpool, która nadawał b. mocne tempo pod atak swojego lidera, który na około 2 km przed górską premią zaatakował. Jego atak przedtrzymało tylko parę osób w tym Witek i Moraj. Ja wjechałem trochę z tylu w pierwszej grupce zaraz po tej na przedzie. Sytuacja była taka, że na czele grupy jechała 7 osobowa ucieczka z Sinkewitzem, który wychodził na lidera. Niedługo po zjeździe Niemiec łapie gumę no i na lidera wychodzi Witek, na jego szczęście ma do pomocy Juniora i Moraja i udaje im się przyjechać przed grupą. Jacek jeszcze wygrywa etap. Ja na pocieszenie zajmuje na tym etapie 7 miejsce.

Trzeci etap to już obrona lidera i przeszło 170 km na wachlarzu w siedmiu. Po licznych atakach udaje się nam obronić pierwsze miejsce. Ten etap wygrywa T. Smoleń, który mile mnie zaskoczył. Zaskoczył piszę, tylko dlatego, że cały czas widziałem obrazek z pierwszego etapu, gdzie po gumie dochodziłem grupę i widziałem jak Tomek walczy o "życie" na Podgórkach. Od razu mi się przypomniał ubiegły rok gdzie właśnie w takich momentach i ja walczyłem o pool position w ostatniej grupie z P. Zaradnym :) Jak to się mówi, raz jesteś pod wozem, raz na wozie, dlatego kolarstwo jest piękne :)

foto:mrozaction.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz